wtorek, 6 grudnia 2016

Cleanse

Jakiś czas temu, znajomy podsunął mi książkę Dr. Junger'a o oczyszczaniu. Poleca on swojego rodzaju detoks 1-2 razy do roku, każdorazowo przez 3 tygodnie.
Generalnie wygląda to tak, że na śniadanie i kolację pijesz smoothie, obiad jesz "normalnie" i zachowujesz odstęp między kolacją a śniadaniem minimum 12 godzin. Oczywiście jest całkiem pokaźna lista zakazanych produktów, np: kawa, nabiał, jajka, gluten, wołowina, wieprzowina, warzywa psiankowate, orzeszki ziemne, soja, produkty przetworzone itd.
Założeniem tego oczyszczania jest jak największe odciążenie układu pokarmowego, by organizm mógł się zająć ewentualnymi stanami zapalnymi i nadmiarem toksyn, a nie ciągłym trawieniem. 
Jak się domyślacie, właśnie jesteśmy w trakcie takiego oczyszczania (już chyba 4 raz).
Ogólnie nie jest tak źle, jak się spodziewaliśmy, ale umówmy się, łatwo też nie jest. 
Oczywiście, pierwsze dni bez kawy obudziły w nas nasze wewnętrzne zombie ;) Trzeba było się zakolegować z zieloną herbatą. 
Co do jedzenia, to o ile kolacyjne smoothie (owocowo - kokosowe) jest całkiem fajnym kolesiem, tak śniadaniowe (warzywne) pochłaniamy z "pawiowym" grymasem na twarzy ;) Energii mamy całkiem sporo, chociaż wszyscy na widok naszego menu wspominają coś o głodowaniu i innych nieszczęściach. 
Jeśli chodzi o efekty po około 1,5 tygodnia, to skóra mi sie bardzo poprawiła. Jeszcze tydzień temu miałam dosłownie rzeźnie na twarzy. Teraz to już nawet blizny po tej masakrze są ledwo widoczne. Oczywiście pojawiają się drobne dolegliwości wskazujące na nietolerancje niektórych produktów obecnych w detoksie, typu strupy w uszach, bolące zęby, czy przesuszone dłonie. W sumie mnie to nie martwi, bo mam idealną okazję na wyłapanie winowajcy - podejrzanych jest tak mało, że powinno pójść gładko: burak, imbir, słonecznik, ananas, mango i roibos.
Kolejnym całkiem miłym plusem jest skurczenie się żołądka (po urlopie rozepchanego do oporu) i zmniejszający sie rozmiar. Póki co tylko brzucha i rąk. Czekam kiedy łaska spłynie na pośladki ;)





Więcej o tym oczyszczaniu: http://www.cleanprogram.com/cleanse

czwartek, 10 listopada 2016

Po urlopie

Niedawno wrocilismy z tygodniowego pobytu w Toskani - matko, jak ja lubie to miejsce. 
Pierwszy raz pojechalismy tam bodajze 3 lata temu, bo od lat marzylam u urlopie w toskanskim domku z basenem (tak, uwielbiam film "Ukryte pragnienia"). Od tamtej pory minimum raz w roku  musimy sie tam pojawic. W prawdzie, nie jest to serce Toskani, ale i tak kocham te rejony calym serduchem. Jakbyscie potrzebowali namiary na miejscowke na urlop u wspanialych ludzi w miasteczku Massa, to sie polecam.

Ale ja nie o tym chcialam dzis. 
Na urlopie pozwalam sobie zawsze na odstepstwa od diety. Kiedy na codzien trzymam sie mojego planu zywieniowego, konsekwencje urlopowe nie sa takie straszne. Mysle tez, ze duze znaczenie ma nadmorskie powietrze. 
Tym razem nie bylo inaczej. Jedyne czego unikalam (nie udalo sie w 100%), to nabial - tu reakcja jest zawsze natychmiastowa i upierdliwa (calosciowa opuchlizna).
Bardzo potrzebowalam tej prawdziwej pizzy czy gnocch'ow popijanych lambrusco (duzo weglowodanow, alergenow i wina). Co smieszne, teraz bardziej dokucza mi rozepchany zoladek (jestem non stop glodna), niz problemy skorne. Aczkolwiek przesusz skory jest spory. Co rano do zwyklego kremu do twarzy musze domieszac troche oleju kokosowego, bo inaczej czuje sie jakbym przemyla twarz czystym spirytusem - susza jakich malo. 

Ciesze sie tez bardzo, bo widze, ze "czysta micha" przynosi efekty. Wszelkie grzeszki nie daja tak brutalnych konsekwencji jak kilka miesiecy temu. A przyznac musze, ze takie urlopowe grzeszenie bardzo pomoglo mojej psychice. Dla takiego zarloka jak ja, restrykcyjna dieta jest wyzwaniem i wielkim stresorem. Ciagle szukanie przyczyn, zapisywanie kazdego zjedzonego kesa, szukanie zamiennika, czy chociazby komponowanie posilkow z garstki produktow (da sie, ale urozmaicenie tez jest wskazane). O zyciu towarzyskim nawet nie chce wspominac - albo sie gimnastykujesz, zeby cos zjesc, co nie jest alergenem, albo po raz 1547 tlumaczysz, ze tego czy tamtego tez nie mozesz jesc i dlaczego - rzyg!). Wole moja sofe, kocyk i druty - one nie pytaja :) Ah gdyby jeszcze przeteleportowac je do Wloch.... 

Jest nadzieja :)

A teraz powoli staram sie wrocic do "normalnego" zywienia. Przygotowuje sie tez do zrobienia detoksu wg Dr. Alejandro Jungera- 3 tygodnie bez jajek, krowek i swinstw, na rzecz warzyw i smoothies. Robilam juz kilka razy ten detoks, ale teraz bedzie to pierwszy raz z prawie pelna swiadomoscia moich alergenow. Bede musiala przerobic przepisy pod siebie - mam w tym juz wprawe :) Tym razem licze na calkiem spore efekty tego oczyszczania. Do tej pory nie zmienialam przepisow (bo np nie wiedzialam, ze seler mnie uczula) i efekty owszem byly, ale nie takie spektakularne jak u pana malza: ladna skora, dobre samopoczucie, masa energii, jelita w formie i oczywiscie mniejsza liczba na wadze.
Jesli czas mi na to pozwoli, opisze dokladniej jak wyglada to oczyszczanie.

A poki co, zycze wam duzo slonca :)


P.S. Zmienilam rozmiar czcionki, bo albo ja slepne, albo rzeczywiscie byla za drobna.

piątek, 21 października 2016

Ziarna, straczki i orzechy

Dzis chcialabym sie skupic na zbozach i nasionach.

Zacznijmy od tego, ze oczyszczone zboza poza kalorycznoscia maja dla nas znikoma wartosc.
I tu cos, o czym czesto zapominamy: jemy po to, zeby odzywic nasz organizm, a nie po to zeby zapchac studnie bez dna. Im wiedzej bezwartosciowego syfu w siebie wrzucamy, tym bardziej nasze cialo domaga sie jedzenia. Odklada wszystko jako tluszcz, jest w fazie robienia zapasow na pozniej, bo dostaje wciaz za malo wartosciowych skladnikow do budowania tkanek i przeprowadzania roznych procesow. Jednym slowem: gloduje!

Wrocmy do zboz. Wiekszosc drogocennych mineralow i witamin zostaje usunieta w procesie oczyszczania. Stad tez cale ujadanie na biale pieczywo, makarony itd (oczywiscie pominelam fakt, co jest jeszcze dodawane do tych produktow - tego to nawet nie chce wiedziec).

Niestety pelne ziarno tez ma wady. Zawieraja w sobie kwas fitynowy majacy wlasciwosci antyodzywcze. Kwas ten wystepuje tez w sporych ilosciach w warzywach straczkowych i orzechach. Co to sa wlasciwosci antyodzywcze? Oznacza to, ze fityniany wiaza sie z mineralami takimi jak wapn, zelazo, cynk i magnez i tworza nierozrywalne i nieprzyswajalne zwiazki.
Czyli spozywamy bogaty w mineraly posilek i poza, brutalnie mowiac, kupa nic nam to nie dalo. Oczywiscie warzywa, ktore dodalismy do tego posilku tez pojda na stracenie, jesli kwasu fitynowego bylo wystarczajaco duzo by i z nich gwizdnac nam mineraly.

Jest jednak sposob, zeby zmniejszyc ilosc fitynianow w pozywieniu. Jest to moczenie lub kielkowanie.
Jest podobno wiecej metod, u mnie wyglada to tak:
Zalewam ziarna lub orzechy woda i odstawiam na kilka godzin (na noc najczesciej). Nastepnie przeplukuje na sitku i jesli sa to orzechy, wykladam na papier do pieczenia i susze w piekarniku w najnizszej temperaturze. Jesli to ziarna, to zazwyczaj po plukaniu laduja w garnku. Wysuszone juz orzechy przechowuje w szczelnie zamknietym pojemniku w zamrazarce. Odmrozenie ich trwa doslownie pare chwil, wiec nie trzeba pamietac, zeby wyjac je wczesniej do odtajania.

Tak wygladaja moje nerkowce podczas suszenia:


 Zazwyczaj kupuje wieksza ilosc orzechow, zeby nie moczyc i suszyc ich co rusz.

***

"W produktach zbozowych nie ma ani jednej niezbednej dla zdrowia substancji, ktorej nie mozna rowniez uzyskac z warzyw i owocow."
To cytat z ksiazki, ktora wszystkim serdecznie polecam:"Zdrowie zaczyna sie od jedzenia" M.Hartwig i D.Hartwig

Zycze wszystkim cudownego weekendu :)

środa, 24 sierpnia 2016

Lakocie

Ostatnio wypracowalam moj plan zywieniowy tak, by ograniczyc do minimum tzw zachciewajki.
W ciagu tygodnia jem, tak jak powinnam, czyli bez: owocow, kasz, wszelkich mak, dosladzaczy (erytrol, stewia czy cukier kokosowy) przypraw i nabialu. W weekendy pozwalam sobie na drobne odstepstwa (te, co przynosza male konsekwencje): maliny, jagody, feta, kasza badz maka jaglana, erytrol itd.
Jesli zbyt dlugo trzymam sie scislej diety koncze pochlaniajac wszystko, co wpadnie mi rece i nie moge tego zatrzymac. Stad pomysl na takie rozwiazanie.
Myslalam, ze da rade wprowadzic tez zwykly nabial (krowi, bo mam wrazenie, ze owczy czy kozi nie jest taki zly dla mnie) w weekendy, ale niestety, dopiero po okolo dwoch tygodniach zaczyna schodzic ze mnie nabialowa opuchlizna... Zbyt wysoka cena, zwlaszcza latem.

W ostatni weekend rozpieszczalam swoje podniebienie:
  • omletem z malinami, polanym mlekiem kokosowym i cukrem kokosowym (czasami polewam jeszcze tahini).
Przepis: PaleoStrefa (klik)
  •  lodami kokosowymi z solonymi daktylami
Przepis: CookItLean (klik)
  • salatka arbuzowa z feta i oliwkami (niestety okazala sie byc bomba alergiczna, dlatego znika z mojego menu, ale i tak byla pyszna)
Przepis:
  • arbuz
  • rukola
  • oliwki
  • feta
  • cebula
  • czosnek
  • pieprz
  • sok z cytryny
Wszystko pokroic i wymieszac. Ot filozofia :)


W nadchodzacy weekend planuje sprawdzic ten przepis: http://paleostrefa.pl/jaglane-mini-serniczki-z-malinami-(bez-laktozy).html 
i moze jeszcze ten: http://cookitlean.pl/przepisy/tarta-bez-pieczenia-z-galaretka-z-owocow-lesnych-bezglutenowa-paleo/
Polecam wam obie strony jesli szukacie pomyslu na cos zdrowego do jedzenia (nie tylko slodkiego).

Oczywiscie przepisy musze modyfikowac ze wzgledu na moja dosc dluga liste alergenow (np. zamiast migdalow bedzie kokos, a orzechy laskowe pomine zupelnie).
Generalnie zycie jest o wiele latwiejsze, kiedy mozna pochlonac cos slodkiego i do tego smacznego.
Tak, moje drugie imie to Slodkosraj ;)

piątek, 19 sierpnia 2016

Besan

Odkad zaczelam jesc lepiej i odstawilam drogeryjne balsamy do ciala, zobaczylam duza poprawe stanu mojej skory (gladka i elastyczna). Postanowilam pojsc o krok dalej.  Wymyslilam, ze odstawie kosmetyki do wlosow (poza farbami - za bardzo lubie moj niebieski leb). Pol kroku w tym kierunku juz zrobilam, kiedy odkrylam, ze po szamponach z SLS i SLES moj skalp luszczy sie doslownie platami...

Od paru tygodni testuje rozne metody z lepszym i gorszym skutkiem.
Po krotce:
1. mycie sama woda - jak sie opanuje technike, metoda bardzo obiecujaca :)
2. mycie woda z miodem - jak wyzej.
3. mycie wywarem z orzechow pioracych - bardzo dobry efekt, ale ten zapach... bleh! Na szczescie, kiedy wlosy wyschna zapach znika.
4. mycie mydlem do wlosow - przetestowalam jeden rodzaj (jeszcze 2 czekaja na test) - masakra! Nie dosc, ze smrod okrutny, to jeszcze mialam wrazenie jakbym ni cholery nie wyplukala tego mydla z wlosow (pomimo dokladnego plukania i zrobienia plukanki octowej).
5. mycie zielona glinka - wlosy mega czyste, az za bardzo ;) Dobra opcja na generalne szorowanie od czasu do czasu.
6. mycie maka z ciecierzycy - to poki co moj hicior. Nic nie smierdzi, wlosy czyste. Niestety nie mozna tej metody uzywac za czesto, ze wzgledu na nadmiar protein.

Dzis po raz pierwszy testowalam metode nr 6. Jedyny problem jest taki, ze nie udalo mi sie dobrze wyplukac maki z wlosow. Przezornie zalozylam jasna koszulke ;) Ale morda mi sie cieszy, bo ile mozna chodzic z brudnym lbem po nieudanych probach mycia. Wiem, mozna uzyc zwyklego szamponu, ale nie. Uparlam sie!

Poki co, wiecej w tym temacie sie nie wypowiadam, bo wciaz jestem w fazie testowania, a lista metod mycia do testu wciaz dluga (maka zytnia, mleko kokosowe itd).



Ciekawostka: wiecie jak nazywa sie metoda mycia wlosow bez uzycia szamponow?
No-poo. Wdzieczna nazwa, prawda ;)

piątek, 5 sierpnia 2016

Bulion

O magicznym bulionie wspomnialam w TYM poscie.

Zanim podziele sie przepisem chcialam krotko wspomniec, po co w ogole sobie nim glowe zawracac.

Jezeli masz problemy z:
- nieszczelnym jelitem
- alergiami i nietolerancjami
- ze stawami
- ukladem odpornosciowym
- ze skora i wlosami
taki bulion moze zdzialac cuda.
A to wszystko dzieki zawartosci glikozaminoglikanow, glukozaminy, kwasu hialuronowego, siarczanu chondroityny, mineralow i elektrolitow oraz kolagenu.
Od kilku miesiecy pijam taki rosol regularnie i przyznam, ze efekty sa spektakularne. Zoladek i jelita przestaly sprawiac mi problemy, skora ma sie lepiej i dawno nie bolaly mnie kolana (co zdarzalo sie dosc czesto - mam wadliwa budowe tych stawow, a przy treningach 4-5 razy w tygodniu dostaja niezle w kosc). Nie wiem, czy wlosy sie poprawily, bo regularnie traktuje je ostra chemia - tu pomoga tylko nozyczki (lub psychiatra) ;)
Bulion pijam wieczorami zamiast herbaty. Jezeli robie akurat intermittent fasting rewelacyjnie zastepuje mi posilek nie przerywajac postu. Jesli nie mam czasu na sniadanie, pakuje sobie bulionik w kubek termiczny i jestem gotowa do wyjscia (chyba ze jeszcze nie zrobilam makijazu, wtedy potrzebuje dluzszej chwili lub okularow przeciwslonecznych ;) ).

Skladniki:
- kosci masci wszelakiej. ja uzywam tylko wolowych.
- kawalek miesa z koscia (u mnie tez wolowe)
- sol (moga tez byc inne przyprawy)
- 1-2 lyzki octu lub soku z cyryny - wazny krok!
- warzywa (ja nie dodaje)

Przygotowanie:
Na poczatek ukladam mieso i kosci na blasze i wkladam do nagrzanego do 200-220° piekarnika na okolo 20 minut.


Nastepnie przerzucam je do garnka, zalewam woda (tyle, zeby przykryc wszystko), dodaje reszte skladnikow i zostawiam zeby sie pyrkalo. I tak przez 12-36 godzin (czasem dluzej). Specjalnie z mysla o tym bulionie kupilam wolnowar - nie musze pilnowac.
Gotowy bulion przelewam do sloikow i odstawiam, zeby zastygl. Na powierzchni pojawi sie dosc gruba warstwa tluszczu, ktory przekladam do osobnego pojemnika i zuzywam do smazenia (pic sie tego nie da ;) ). Reszta bulionu idzie do lodowki lub zamrazarki. Mozna tez zamrozic w woreczku na lod i dodawac do zup i sosow.



Jak to pic?
Wrzucam do kubka 3-4 lyzki takiego gluta (tak, jak ostygnie przybiera postac galarety), dodaje szczypte soli i zalewam do pelna goraca woda. Gotowe!
Oczywiscie to tylko jedna opcja z wielu.



Wiecej informacji tu:
https://draxe.com/the-healing-power-of-bone-broth-for-digestion-arthritis-and-cellulite/ 
http://paleosmak.pl/rosol/

wtorek, 26 lipca 2016

Brownie

Mam w planach bardzo ciekawy i wazny, moim skromnym zdaniem, post o bulionach. Jednak z braku czasu mala obsuwa. Dlatego w ramach zapchajdziury i brzucha wrzucam szybki przepis na mega proste i pyszne brownie :) A wiadomo, ze brownie (i wino, ale ciiii...) to jedyne skuteczne lekarstwo na wszelkie smutki tego swiata :)

Do dziela!

Skladniki:
110g rozpuszczonego oleju koko
90g cukru kokosowego /erytrol / evtl.stewia (wtedy naprawde troszke)
100g maki kokosowej
1 lyzeczka sody oczyszczonej
3 lyzki hemp seeds - ma to polska nazwe?  (moze byc tez mak lub chia)
ok ½ szklanki wody
2 jajka
6 lyzek kakao

Ewentualne dodatki:
Wanilia
Cynamon
Galka muszkatalowa
Kardamon
Rodzynki
Daktyle
Owoce (maliny beda pycha)
Orzechy

Wszystko razem mieszamy i wylewamy do foremki wylozonej papierem do pieczenia. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do ok 140-150° na ok 45 minut.

Nie mam porzadnych zdjec tego szczescia, bo bylam glodna :) Prosze mi wybaczyc :)

czwartek, 21 lipca 2016

Arbuzy i papaje

Zima bylam przekonana, ze utrzymanie diety graniczy z cudem, a moja silna wola przechodzi swoja zyciowa probe. Wiecie, zimno, szaro i brzydko. Nic tak nie poprawia nastroju jak cieply i kaloryczny posilek, ktory mozna pochlonac siedzac na kanapie pod kocykiem :)
Coz za bzdura!
Lato jest gorsze, a przynajmniej rownie zle. Goraco, pot sie leje. Marzy mi sie lekki, zimny i najlepiej slodki posilek.
Salatki sa idealnym wyborem, ale to zadna frajda jesli nie mozna do niej wrzucic papryki czy innego pomidora. Nawet dressing do mojej salatki to tabu. Zostaja owoce, ale tu kolejna mina. Ile mozna jesc tylko maliny i jagody?! Ja bym tak arbuza, melona, gruszeczke, sliwki, winogronka... Zaslinilam sie.

Wczoraj arbuz pokonal moja silna wole. Calkiem wielki i dorodny, zdrowiutki i swiezutki, dopiero co zdjety z prywatnego pola w Chorwacji (ma sie te znajomosci).Warto bylo, pomimo, ze dzis boli mnie ucho, a raczej dziurki na kolczyki. Tak, dobrze widzisz: dziurki na kolczyki. Wiem, brzmi tak, jak bym sie najarala, ale nie ;) Jednym z wielu dziwnych objawow alergii u mnie (to nie jedyny dziwolag w zestawie), jest wlasnie stan zapalny dziurek w uszach. Zwlaszcza tych, ktore sa w chrzastce - te bola naprawde paskudnie. Z moich obserwacji wynika, ze jest to dosc lekka alergia, bo zazwyczaj nie dochodza inne objawy. Dwa dni poboli i przechodzi. Oznacza to, ze jesli to arbuz wywolal reakcje (tu mam jeszcze jednego podejrzanego), nic sie nie stanie jesli raz na jakis czas sobie na niego pozwole. Wielkie Uffff! Lato jeszcze nie jest stracone :)

A teraz czas na drobna dygresje. Mlode moje, lat 12, to milosniczka arbuzow. Jak tylko zaczyna sie sezon dostaje swoj ulubiony owoc zazwyczaj zakupiony w tureckim sklepie, bo kraj pochodzenia sloneczny, to i slodycz lepsza (tak mi sie wydaje). Nawet nie staram sie dowiedziec czym sa pedzone, ale w sama nature nie wierze. Do chorwackiego arbuza mloda dosiadla sie przed nami. Dzwoni do nas i jeczy, ze niby dobry, ale jakis nie taki. Ze dziwny w srodku, ze cos zoltego, ze konsystencja... Po pracy, my za lychy, zeby zobaczyc czym biedne dziecko truja. Arbuz soczysty, slodki, w smaku jak nalezy. Jedynie wewnatrz miazsz pekniety i w lekko zoltawym kolorze - jak dla mnie ta czesc smakuje najlepiej. I tak mnie naszlo, ze to moje dziecko strasznie biedne jest. Ona nawet nie wie, ze te brzydsze warzywa, czy owoce zazwyczaj smaczniejsze sa, niz te o pieknych kolorach i ksztaltach jak od cyrkla czy linijki. Ciekawe czy nadal by chciala je jesc, gdyby wiedziala gdzie rosna - bo brudne, bo robaki itd.


Ostatnio bedac na zakupach w tureckim sklepie widzialam papaje. Tego cuda jeszcze nigdy nie jadlam. Od tygodnia nie moge sobie jej (jego ;)) z glowy wybic, wiec pewnie w ten weekend bedzie moja (lub moj) :)

środa, 13 lipca 2016

Sernik malinowy...

... bez sera, za to z malinami ;)


Zarzekalam sie w TYM poscie, ze w weekend beda u mnie owoce na talerzu. I byly.
Poniewaz chcialam przetestowac reakcje na maliny i miete (wciaz nie mam co do nich pewnosci) zrobilam ciasto z mozliwie najmniejsza liczba skladnikow. Zalezalo mi na tym, by bylo to ciasto na zimno, zwazywszy, ze weekend byl mega upalny. 
Odbiegajac od tematu, to byl chyba drugi weekend w tym roku, kiedy pogoda byla super ladna. Generalnie pogoda jest rewelacyjna w ciagu tygodnia, kiedy do godziny 19 siedzimy w pracy, a w weekendy jest ultra parszywa...

Wracajac do ciasta.
Spod upieklam wedlug mojego sprawdzonego przepisu na tarte:

Skladniki:
3 lyzki maki koko
3 lyzki wiorkow
1,5 lyzki oleju koko
2 jajka
Szczypta soli
1/2 lyzeczki sody
Starta skorka z cytryny (opcjonalnie)
3 lyzki erytrolu
Troche wody (by uzyskac odpowiednia konsystencje)


Ciasto ulozylam w tortownicy na ksztalt tarty, ponakluwalam widelcem i wstawilam do nagrzanego do 180° piekarnika na 20-25 minut.

 

Skladniki na mase "serowa":
ok 500ml mleka kokosowego
zelatyna rozpuszczona w malej ilosci wody (ilosc odpowiednia dla 1/2 litra lub troche wiecej plynu)
3 lyzki erytrolu


Mase porzadnie zmiksowalam i wsadzilam do lodowki. Na ostudzony spod rozlozylam swieze i mrozone maliy (swiezych mialam za malo). Jak masa zaczela lekko tezec zmiksowalam z nia drobno posiekane listki miety i wylalam na przygotowane ciasto. Odstawilam znowu do lodowki.
Po okolo 2 godzinach "sernik" byl juz zjadliwy. 


Tak sobie mysle, ze zamiast sernikiem powinnam to nazwac deserem dla zdesperowanych ;) Tak czy inaczej, bylo calkiem smaczne :)



 

piątek, 8 lipca 2016

Owocowo - weekendowo


W zeszlym weekend testowalam czy moge jesc truskawki i czeresnie. Tak naprawde, to nie testowalam, co po prostu mialam na nie straszna ochote. Stosujac sie do glownej zasady w diecie eliminacyjnej: nowy produkt nalezy wprowadzac w malych ilosciach, napchalam sie po sam korek ;) Jak na dame przystalo ;) Hahahaha!
Oczywiscie jak to zwykle bywa, to, co najbardziej lubimy, najbardziej tez nam szkodzi (a podobno nasz organizm sam dobrze wie, czego mu potrzeba).


Caly tydzien bylam zmuszona do szpachlowania geby i noszenia dlugich spodni, zeby nie straszyc ludzi.
Nie zmienia to jednak faktu, ze mam mega cisnienie na cos owocowego, slodkiego i zimnego. Bez skutkow ubocznych ciagnacych sie przez caly tydzien lub dluzej ofkors.
Dlatego na ten weekend mam plan na sernik na zimno z malinami, za to bez sera.

Idac tym tropem powinnam po prostu wcinac mrozone maliny ;)

Na szczescie jest cos takiego jak mleko kokosowe i zelatyna, ktore beda calkiem smacznie udawac ser :) Tak mi sie przynajmniej wydaje - bedzie to eksperyment (jak wszystko ostatnio u mnie) :)

Milego weekendu!

wtorek, 5 lipca 2016

Woda



Czy wiecie, ze gdy chce wam sie pic, to oznaka, ze organizm juz jest odwodniony? 


Codziennie rano po przebudzeniu pierwsze co robie, to siegam po szklanke (lub dwie) cieplej wody ze szczypta soli himalajskiej i sokiem z cytryny. Normalnie sok z cytryny zamienilabym na ocet jablkowy, ale niestety na jablka mam uczulenie.

Po co to robie?

Po nocy bez jedzenia i picia organizm jest odwodniony. Razem z potem pozbywamy sie tez mikroelementow. Dodatek soli w wodzie dostarcza nam tych utraconych mikroelementow  i ulatwia wchlanianie wody. Oczywiscie jakosc soli ma tu bardzo duze znaczenie. Generalnie zwykla sol kuchenna nadaje sie co najwyzej do posypywania oblodzonych chodnikow zima. Jesc jej sie nie powinno.

Cytryna i sol wspomagaja produkcje kwasow zoladkowych. Z tego tez powodu picie wody z sokiem z cytryny lub z octem jablkowym na 15-30 minut przed kazdym posilkiem jest bardzo wskazane. Lepsza jakosc sokow trawiennych, to lepsze trawienie, lepsze wchlanianie, odzywiony organizm i szczesliwe jelita ;) (Pisalam o tym TU)

Dodatkowo sama cytryna dba o rownowage kwasowo-zasadowa w naszym organizmie. Kwestia dosc istotna przy obecnym sposobie odzywiania, gdzie prawie wszystko, co je przecietny czlowieczek podnosi  kwasowosc.

Napoj taki swietnie wspomaga proces usuwania toksyn z organizmu.

W czym jeszcze moze pomoc odpowiednie nawodnienie?

  • bole glowy
  • astma
  • alergie
  • zaparcia
  • wszelkie infekcje
  • bezsennosc
  • etc. 


*Wiecej o soli himalajskiej znajdziecie TU.